środa, 22 lipca 2015

1. Życzenie.

    Stałam zapatrzona w swoje odbicie. Co mogłam robić? Jeśli nic nie potrzebowałam pozostawało czekać na szansę. Cierpiałam bardzo. Nie raz próbowałam to zakończyć, ale kiedy nie można niczego dotknąć, to nie można zginąć. Starałam się utopić, udusić, skakałam z klifów, wieżowców. To wszystko na marne. Miałam być nieśmiertelna i pilnować porządku. Tylko tyle mi powiedziano. Jak miałam to zrobić skoro byłam taka bezbronna i bezużyteczna? Często zadawałam sobie pytanie, dlaczego akurat ja? Lecz jak zwykle nikt nie odpowiadał.
    Zbliżały się moje kolejne urodziny. Te były wyjątkowe. W końcu nie codziennie kończy się trzy tysiące lat. Nie wierzyłam, że te coś zmienią. Wręcz przeciwnie. Byłam tego tak pewna, że dałabym sobie rękę uciąć chociaż nie miałam takiej możliwości. Kolejny rok życia - kolejny rok cierpienia bez szansy wyboru.
    Naoglądałam się w życiu za dużo. Od średniowiecznych pałaców, przez wojny, po pokój i zgodę na świecie. Patrzyłam nie raz na zdesperowanych nastolatków, próbujących odebrać sobie życie. Mnie nie pozwolono na takie decyzje. Nie mogłam wybierać.
    Przedreptałam kawałek dalej w stronę sklepowych wystaw. Reklamy telewizorów, aut, ubrań i żywności. Wszystko. Przechodząc dalej po brukowym chodniku pełnym zużytych gum do żucia i ptasich odchodów, zaobserwowałam kartkę. Leżała po mojej prawej stronie na wysokim krawężniku. Podniosłam kawałek pergaminu i zauważyłam wiadomość, zaadresowaną do Hope. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że czegoś dotknęłam. Pierwszy raz w życiu. Byłam wniebowzięta. Papier był cienki, biały i ZIMNY.
Zabrałam się do przeczytania wiadomości.

W dniu Twoich trzytysięcznych urodzin pozwolono mi podarować ci prezent.
Zażycz sobie czego tylko chcesz. Możesz mieć prawie wszystko, Hope. Wybieraj
mądrze.
Twoja mama,


    Odczytałam wiadomość kilkakrotnie. Z pewnością liścik był do mnie. Nie pokoiły mnie dwie rzeczy. Mianowicie: ktoś mnie znał i... miałam mamę? Zaczęłam mieć wątpliwości. To na pewno do mnie? Chociaż... to jedyna rzecz, której mogłam dotknąć. No to mam problem, pomyślałam, muszę zdecydować się na życzenie. Przecież wiedziałam, czego pragnę. Chciałam stać się człowiekiem od zawsze. Jak mam wcielić moją prośbę w życie?
    - Chciałabym być człowiekiem!- wykrzyknęłam, ale zastała mnie cisza.- Proszę!?
    Nie słysząc nic, osunęłam się po ścianie sklepu, choć oczywiście i tak jej nie czułam. Wstałam po chwili, bo nie mogłam już tego wszystkiego wytrzymać. Ruszyłam biegiem do mojego ulubionego miejsca, aby poużalać się nad sobą.
    Biegłam jak szalona, nie patrząc pod nogi, bo w sumie nie było takiej potrzeby. Pod moimi bosymi stopami trzeszczał świeży śnieg. Mijałam ludzi. Nawet nie wiedzieli jakie mają szczęście, że nie mogę ich dotknąć. Staranowałabym chyba pół ulicy.
Odczuwałam rozpacz, ale byłam tak skupiona na ucieczce, że nie zauważyłam tych nie pokojących zmian. Zaczynałam coś czuć. Nie dotarło to do mojej świadomości.
Gdy dotarłam na moją polankę w lesie, rzuciłam się na ziemię i zaczęłam płakać. Wymachiwałam nogami i rękami, uderzając w śnieg. Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu, ale nie zwracałam na to uwagi, a powinnam. Mój pierwszy płacz, pierwsze odczucia zostaną niezapamiętane.
W końcu się poddałam. Przestałam wierzgać. Usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam wzrok na postać, idącą w moim kierunku. Włożyłam głowę w kolana, żeby nigdy więcej nie oglądać szczęśliwego człowieka. Niech idzie, pomyślałam, i tak nie zauważy.
Oddychałam miarowo, czekając aż osoba przejdzie. Nie podniosłam głowy ani razu. Wpatrywałam się w swoje bose stopy.
Chłopak-postać, która się do mnie zbliżyła- kucnął przy mnie, wpatrując się zapewne na drzewa, które się za mną znajdowały. Powiał wiatr. Poczułam zimne dreszcze na plecach, ale te drobne oznaki do mnie nie docierały. Płakałam nadal. Podniosłam głowę.
Chłopak skierował swoje piwne oczy na miejsce, gdzie znajdowałyby się moje, gdybym istniała.
    - Dlaczego płaczesz?- zapytał.
Oniemiałam i zaparło mi dech w piersiach. Obejrzałam się w lewo, prawo i do tyłu. Niestety, nikogo tam nie było. Do kogo mówił?
    - Jezu, ma już urojenia.- mruknęłam zachrypniętym głosem pod nosem.
    - Hej, o czym ty mówisz? Jestem tu, z pewnością żyję i mówię do ciebie.- odpowiedział.
    - Do mnie?- zapytałam, chociaż nie spodziewałam się odpowiedzi, bo przywykłam do ciszy.
    - Tak.- odparł krótko.
    - Ty...ty...mnie widzisz?
    - Dlaczego miałbym cię nie widzieć?
    Dopiero teraz dotarło do mnie, że uruchomiły się we mnie wszystkie funkcje życiowe człowieka.
    - O mój Boże...- zdołałam z siebie wydusić i zaniosłam się jeszcze większym szlochem.
    Chłopak o kasztanowych włosach zaraz znalazł się przy moim boku i usiadł przy mnie.
    - Ciii... Już dobrze, jestem tu z tobą.- uspokajał mnie, co nawet pomagało.
    Objął mnie ramieniem. To było coś cudownego. Był ciepły i taki miękki. Nie poczułam tego tylko na ciele. Odczuwałam to też w sercu tylko w trochę inny sposób. Przytuliłam twarz do jego piersi. Nie protestował mimo, że po chwili jego kurtka była mokra od moich łez.
    Tuliłam się tak i wypłakiwałam całe moje nędzne życie przez pół godziny. Kiedy skończyłam i podniosłam głowę, chłopak spojrzał w moje szkliste oczy. Podniósł rękę i kciukiem delikatnie otarł z moich bladych policzków łzy, które zostały po wybuchu smutku. Później opuścił dłoń i uśmiechnął się do mnie blado. Odwzajemniłam ten gest. Nie uśmiechałam się już od bardzo dawna, więc to sprawiło mi nieopisaną radość. Pomyślałam, że wypadałoby coś powiedzieć.
    - Dziękuję.- Tylko tyle zdołałam powiedzieć.
    - Już dobrze?- zapytał mnie, gdy zaczęłam miarowo oddychać.
    - Chyba tak.
    - Opowiesz mi teraz, co się stało?
    - Wątpię, żebyś po tej historii mi uwierzył.- uśmiechnęłam się do siebie, nadal nie wierząc w obrót zdarzeń.
    - Postaram się.
    - I nie weźmiesz mnie za wariatkę?
    - Szczerze mówiąc, chyba już za późno.
    Zaśmiałam się mimowolnie, a chłopak spojrzał na mnie i nie odwracał wzroku.
    - Co?- zapytałam po minucie.
    - Powinnaś częściej się śmiać. Ślicznie wtedy wyglądasz.- wytłumaczył mi, nawet się nie krępując.
    Za to ja się zarumieniłam. Moje policzki zaczęły palić. Chciałam się odwrócić, żeby to ukryć, ale chłopak zdążył mnie zatrzymać, przytrzymując mnie delikatnie w talii.
    - Jak masz na imię?- zapytał, nie puszczając mnie.
    - Hope.
    - Nadzieja. Piękne imię. Ja jestem Will.
    - William?
    - Tak.
    Uśmiechnęłam się i zdjęłam ręce Williama z mojej talii, nie wypuszczając ich później z moich dłoni. Uświadomiłam sobie, że jestem w cienkiej sukience w zimę. Zaczęłam się trząść. Will szybko zdjął kurtkę i opatulił mnie szczelnie.
    - Zmarzniesz.- wydyszałam.
    - A ty zamarzniesz. Masz gdzie pójść?
    Pokiwałam przecząco głową. Przecież teraz już nie mogła wejść do lepszego pierwszego domu.
    - Wstawaj. Pójdziemy do mnie.

    Podniosłam się z ziemi i mocno przytuliłam do chłopaka. Gdy wstałam zakręciło mi się w głowie i chyba zemdlałam.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie piszesz! ;) błędów nie zauważyłam, chyba że jestem ślepa xd pomysł na opowiadanie...no świetny! naprawdę! obserwuje i czekam na nexta! i oczywiście weny życzę kochana! ♡

    OdpowiedzUsuń