Stałam
zapatrzona w swoje odbicie. Co mogłam robić? Jeśli nic nie
potrzebowałam pozostawało czekać na szansę. Cierpiałam bardzo.
Nie raz próbowałam to zakończyć, ale kiedy nie można niczego
dotknąć, to nie można zginąć. Starałam się utopić, udusić,
skakałam z klifów, wieżowców. To wszystko na marne. Miałam być
nieśmiertelna i pilnować porządku. Tylko tyle mi powiedziano. Jak
miałam to zrobić skoro byłam taka bezbronna i bezużyteczna?
Często zadawałam sobie pytanie, dlaczego akurat ja? Lecz jak zwykle
nikt nie odpowiadał.
Zbliżały
się moje kolejne urodziny. Te były wyjątkowe. W końcu nie
codziennie kończy się trzy tysiące lat. Nie wierzyłam, że te coś
zmienią. Wręcz przeciwnie. Byłam tego tak pewna, że dałabym
sobie rękę uciąć chociaż nie miałam takiej możliwości.
Kolejny rok życia - kolejny rok cierpienia bez szansy wyboru.
Naoglądałam
się w życiu za dużo. Od średniowiecznych pałaców, przez wojny,
po pokój i zgodę na świecie. Patrzyłam nie raz na zdesperowanych
nastolatków, próbujących odebrać sobie życie. Mnie nie pozwolono
na takie decyzje. Nie mogłam wybierać.
Przedreptałam
kawałek dalej w stronę sklepowych wystaw. Reklamy telewizorów,
aut, ubrań i żywności. Wszystko. Przechodząc dalej po brukowym
chodniku pełnym zużytych gum do żucia i ptasich odchodów,
zaobserwowałam kartkę. Leżała po mojej prawej stronie na wysokim
krawężniku. Podniosłam kawałek pergaminu i zauważyłam
wiadomość, zaadresowaną do Hope. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę, że czegoś dotknęłam. Pierwszy raz w życiu. Byłam
wniebowzięta. Papier był cienki, biały i ZIMNY.
Zabrałam
się do przeczytania wiadomości.
W
dniu Twoich trzytysięcznych urodzin pozwolono mi podarować ci
prezent.
Zażycz
sobie czego tylko chcesz. Możesz mieć prawie wszystko, Hope.
Wybieraj
mądrze.
Twoja
mama,
Odczytałam
wiadomość kilkakrotnie. Z pewnością liścik był do mnie. Nie pokoiły mnie dwie rzeczy. Mianowicie: ktoś mnie znał i... miałam
mamę? Zaczęłam mieć wątpliwości. To na pewno do mnie?
Chociaż... to jedyna rzecz, której mogłam dotknąć. No to mam
problem, pomyślałam, muszę zdecydować się na życzenie.
Przecież wiedziałam, czego pragnę. Chciałam stać się
człowiekiem od zawsze. Jak mam wcielić moją prośbę w życie?
-
Chciałabym być człowiekiem!- wykrzyknęłam, ale zastała mnie
cisza.- Proszę!?
Nie
słysząc nic, osunęłam się po ścianie sklepu, choć oczywiście
i tak jej nie czułam. Wstałam po chwili, bo nie mogłam już tego
wszystkiego wytrzymać. Ruszyłam biegiem do mojego ulubionego
miejsca, aby poużalać się nad sobą.
Biegłam
jak szalona, nie patrząc pod nogi, bo w sumie nie było takiej
potrzeby. Pod moimi bosymi stopami trzeszczał świeży śnieg.
Mijałam ludzi. Nawet nie wiedzieli jakie mają szczęście, że nie
mogę ich dotknąć. Staranowałabym chyba pół ulicy.
Odczuwałam
rozpacz, ale byłam tak skupiona na ucieczce, że nie zauważyłam
tych nie pokojących zmian. Zaczynałam coś czuć. Nie dotarło to
do mojej świadomości.
Gdy
dotarłam na moją polankę w lesie, rzuciłam się na ziemię i
zaczęłam płakać. Wymachiwałam nogami i rękami, uderzając w
śnieg. Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu, ale nie zwracałam
na to uwagi, a powinnam. Mój pierwszy płacz, pierwsze odczucia
zostaną niezapamiętane.
W
końcu się poddałam. Przestałam wierzgać. Usłyszałam czyjeś
kroki. Odwróciłam wzrok na postać, idącą w moim kierunku.
Włożyłam głowę w kolana, żeby nigdy więcej nie oglądać
szczęśliwego człowieka. Niech idzie, pomyślałam, i tak nie
zauważy.
Oddychałam
miarowo, czekając aż osoba przejdzie. Nie podniosłam głowy ani
razu. Wpatrywałam się w swoje bose stopy.
Chłopak-postać,
która się do mnie zbliżyła- kucnął przy mnie, wpatrując się
zapewne na drzewa, które się za mną znajdowały. Powiał wiatr.
Poczułam zimne dreszcze na plecach, ale te drobne oznaki do mnie nie
docierały. Płakałam nadal. Podniosłam głowę.
Chłopak
skierował swoje piwne oczy na miejsce, gdzie znajdowałyby się
moje, gdybym istniała.
-
Dlaczego płaczesz?- zapytał.
Oniemiałam
i zaparło mi dech w piersiach. Obejrzałam się w lewo, prawo i do
tyłu. Niestety, nikogo tam nie było. Do kogo mówił?
-
Jezu, ma już urojenia.- mruknęłam zachrypniętym głosem pod
nosem.
-
Hej, o czym ty mówisz? Jestem tu, z pewnością żyję i mówię do
ciebie.- odpowiedział.
-
Do mnie?- zapytałam, chociaż nie spodziewałam się odpowiedzi, bo
przywykłam do ciszy.
-
Tak.- odparł krótko.
-
Ty...ty...mnie widzisz?
-
Dlaczego miałbym cię nie widzieć?
Dopiero
teraz dotarło do mnie, że uruchomiły się we mnie wszystkie
funkcje życiowe człowieka.
-
O mój Boże...- zdołałam z siebie wydusić i zaniosłam się
jeszcze większym szlochem.
Chłopak
o kasztanowych włosach zaraz znalazł się przy moim boku i usiadł
przy mnie.
-
Ciii... Już dobrze, jestem tu z tobą.- uspokajał mnie, co nawet
pomagało.
Objął
mnie ramieniem. To było coś cudownego. Był ciepły i taki miękki.
Nie poczułam tego tylko na ciele. Odczuwałam to też w sercu tylko w
trochę inny sposób. Przytuliłam twarz do jego piersi. Nie
protestował mimo, że po chwili jego kurtka była mokra od moich
łez.
Tuliłam
się tak i wypłakiwałam całe moje nędzne życie przez pół
godziny. Kiedy skończyłam i podniosłam głowę, chłopak spojrzał
w moje szkliste oczy. Podniósł rękę i kciukiem delikatnie otarł
z moich bladych policzków łzy, które zostały po wybuchu smutku.
Później opuścił dłoń i uśmiechnął się do mnie blado.
Odwzajemniłam ten gest. Nie uśmiechałam się już od bardzo
dawna, więc to sprawiło mi nieopisaną radość. Pomyślałam, że
wypadałoby coś powiedzieć.
-
Dziękuję.- Tylko tyle zdołałam powiedzieć.
-
Już dobrze?- zapytał mnie, gdy zaczęłam miarowo oddychać.
-
Chyba tak.
-
Opowiesz mi teraz, co się stało?
-
Wątpię, żebyś po tej historii mi uwierzył.- uśmiechnęłam się
do siebie, nadal nie wierząc w obrót zdarzeń.
-
Postaram się.
-
I nie weźmiesz mnie za wariatkę?
-
Szczerze mówiąc, chyba już za późno.
Zaśmiałam
się mimowolnie, a chłopak spojrzał na mnie i nie odwracał
wzroku.
-
Co?- zapytałam po minucie.
-
Powinnaś częściej się śmiać. Ślicznie wtedy wyglądasz.-
wytłumaczył mi, nawet się nie krępując.
Za
to ja się zarumieniłam. Moje policzki zaczęły palić. Chciałam
się odwrócić, żeby to ukryć, ale chłopak zdążył mnie
zatrzymać, przytrzymując mnie delikatnie w talii.
-
Jak masz na imię?- zapytał, nie puszczając mnie.
-
Hope.
-
Nadzieja. Piękne imię. Ja jestem Will.
-
William?
-
Tak.
Uśmiechnęłam
się i zdjęłam ręce Williama z mojej talii, nie wypuszczając ich
później z moich dłoni. Uświadomiłam sobie, że jestem w
cienkiej sukience w zimę. Zaczęłam się trząść. Will szybko
zdjął kurtkę i opatulił mnie szczelnie.
-
Zmarzniesz.- wydyszałam.
-
A ty zamarzniesz. Masz gdzie pójść?
Pokiwałam
przecząco głową. Przecież teraz już nie mogła wejść do
lepszego pierwszego domu.
-
Wstawaj. Pójdziemy do mnie.
Podniosłam
się z ziemi i mocno przytuliłam do chłopaka. Gdy wstałam
zakręciło mi się w głowie i chyba zemdlałam.
Bardzo fajnie piszesz! ;) błędów nie zauważyłam, chyba że jestem ślepa xd pomysł na opowiadanie...no świetny! naprawdę! obserwuje i czekam na nexta! i oczywiście weny życzę kochana! ♡
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
OdpowiedzUsuń